Ostatnio głośna była sprawa dotycząca „wizualizacji” dotyczącej wystąpienia w amerykańskim talk show. O co chodzi i dlaczego cudzysłów?
Nie wiem czy cała sprawa do Was dotarła, więc już wyjaśniam o co chodzi. Pewien youtuber (bądź dziennikarz internetowy, właściwie nie wiem jaki jest status tegoż) przeprowadził szeroko zakrojoną i długo przygotowywaną akcję, mającą przekonać osoby śledzące jego poczynania w Internecie, że był gościem w jednym z amerykańskich talk show, u prowadzącej, którą bardzo poważa i lubi. Niedługo po tym jednak, okazało się, że wszystko to było tylko „wizualizacją” jego marzenia – znalazł osobę podobną do rzeczonej prezenterki, dokładnie odwzorował jej studio, zaprosił publiczność, nagrał program… Cel oczywiście był jeden – zrobić tyle szumu, żeby wszystkie internetowe wzmianki dotarły do głównej zainteresowanej i żeby dzięki temu faktycznie otrzymać zaproszenie do programu.
Co w tym złego, zapytacie? Z mojego punktu widzenia jedna, zasadnicza rzecz, którą zresztą już można było w tym tekście zauważyć. Otóż pomysłodawca i wykonawca całego przedsięwzięcia mówi o nim jako o „wizualizacji doprowadzonej do ekstremum”. Tylko że TO NIE JEST WIZUALIZACJA.
Wizualizacja jest – zwłaszcza w psychologii sportu, choć nie tylko tutaj się ją stosuje – procesem MENTALNEGO przepracowania problemu. Ma ona różne typy – można wizualizować przeszkody na drodze do celu i pokonywanie ich; można wizualizować kolejne etapy osiągania celu.
Zasada w tym momencie jest jednak taka, że nie wizualizujemy samego efektu, ale też cały proces doprowadzający nas do tego punktu. Sama wizualizacja efektu da nam najwyżej dobre samopoczucie, niekoniecznie pomagając w osiągnięciu czegokolwiek. No dobrze, powie ktoś, ale nasz pan z przykładu „wizualizował” sobie wszystko – od telefonu z zaproszeniem, przez przygotowania do wyjazdu, po informacje w mediach społecznościowych i samo spotkanie. Tak, ale to ciągle jest efekt. Nigdzie nie ma odpowiedzi na pytanie dlaczego miałby zostać do tego programu zaproszony. Czy chodziło o to, wspomniane już, zamieszanie w mediach społecznościowych? Jeśli tak, to tym bardziej cała akcja nie ma nic wspólnego z wizualizacją – to w tym wypadku po prostu wykonywanie przygotowanego wcześniej planu, działanie w czystej postaci, a nie technika mentalna. W dodatku, jeśli faktycznie mówimy o przygotowanym wcześniej planie, to trzeba wziąć pod uwagę, że w tej postaci zakładał on manipulację i pewnego rodzaju oszukanie sporej grupy osób. Ale etykę tego działania zostawmy obok – to nie jest temat tego wpisu.
Najbardziej przeraża mnie fakt, że od czasu wyjścia na jaw całej manipulacji i wyjaśnień głównego zainteresowanego, widziałam i słyszałam już kilka wypowiedzi szydzących z „wizualizacji”, bądź „poszukujących” odpowiednich warunków do odegrania własnych marzeń.
Z mojego punktu widzenia – psychologa sportowego – to bardzo niebezpieczne trendy. Pierwszy dlatego, że wyśmiewa i dyskredytuje ważną i potrzebną technikę przygotowania mentalnego. Technikę, której ja i każdy inny psycholog sportu uczy. Technikę, która bywa naprawdę niesamowicie przydatna. Teraz albo moi podopieczni z miejsca z niej zrezygnują (bo kojarzy im się tylko z tą wyśmiewaną aferą) albo będzie trzeba stracić mnóstwo czasu na prostowanie błędnych wyobrażeń i przekonywanie ich o zasadności stosowania prawdziwej wizualizacji. To podobnie jak z coachingiem, rozwojem osobistym i strefą komfortu. Wyrażeniami, które są tak wyświechtane i wyśmiane, że nikt nie chce mieć z nimi nic wspólnego, a przecież prawdziwy coaching (nie mający przeważnie nic wspólnego z tym, co ludziom się na dźwięk tego słowa kojarzy) jest naprawdę przydatną i popartą licznymi badaniami dziedziną.
Dlatego jeśli usłyszycie kogoś śmiejącego się z głupawej wizualizacji i szukającego kogoś do odegrania amerykańskiej prezenterki telewizyjnej, pamiętajcie – nie o to w tym wszystkim chodzi.
A już za tydzień, w części drugiej, postaram się dokładniej wyjaśnić o co w takim razie chodzi i jak prawdziwą wizualizację stosować.